Skórzane buty

czyli rzecz o niekonsekwencji

 

Niestety, nie zawsze akcje ekologów są pozytywnie odbierane przez społeczeństwo. Często zdarza się, że przylepia się nam etykietkę “oszołomów” i aby podważyć sens naszych działań wyszukuje się najmniejszych nawet niespójności w naszym światopoglądzie. Co ciekawe, uczyć nas moralności próbują prawie zawsze osoby, które same za wzorzec w tej dziedzinie uchodzić raczej nie mogą.

 

W czasie demonstracji przeciwników zabijania zwierząt na futra wielu ludzi krytykowało uczestniczące w niej osoby za noszenie skórzanego obuwia. Nie, nie chcę tutaj szukać usprawiedliwień dla butów ze świńskiej skóry: że trudno dostać obuwie wykonane z innego materiału, że zwierzęta zabijane są na mięso, a ich skóra używana jest dopiero potem - nie ma to tutaj znaczenia. Chciałbym tylko zauważyć, że osoby, które wyśmiewały się z ekologów: “szynszyli bronią, a w skórzanych butach chodzą” to nie byli ludzie ubrani w zgrzebne, płócienne stroje i lniane buty. Nie, byli to eleganccy mężczyźni w skórzanych kurtkach i niemniej wytworne panie w baranich kożuszkach. I wszyscy bez wyjątku nosili buty ze zwierzęcej skóry. Zanim zaczniecie kogoś krytykować, popatrzcie najpierw na siebie!

zajmijcie się lepiej dziećmi

Podobnie jest w przypadku jakichkolwiek zbiórek pieniężnych, np. na głodne pieski w schronisku dla zwierząt. Co druga osoba ma do nas pretensje, że pomagamy zwierzętom, a nie chorym dzieciom. Pewien tatuś siłą odciągał płaczącego synka, usiłującego wrzucić do puszki 50 gr, tłumacząc mu: “Najpierw trzeba myśleć o ludziach, potem o zwierzętach!”. Święta prawda, tylko ten pan również i o ludziach zapomniał. Jakoś nie zauważyłem, żeby kilka metrów dalej z ochotą wspomógł jałmużną klęczącego żebraka. Podczas zbierania podpisów pod petycją w sprawie ochrony wilków pewien pan długo nam tłumaczył, że powinniśmy również myśleć o biednych owieczkach i krowach, na które wilki zapewne z wielką chęcią polują (nie wspomniał jednak o Czerwonym Kapturku!). Ciekawe, czy ten pan miał jakieś skrupuły konsumując na obiad pieczeń wołową? Gdy idę ulicą, widzę wolontariuszy zbierających pieniądze na operację dla chorego dziecka. Ludzie robią wszystko co mogą, żeby tylko nie zostać zaczepionym przez kwestujących - wbijają wzrok w chodnik, udają głuchych, przechodzą na drugą stronę ulicy. A potem zagadnięci przez młodych ekologów odpowiadają z gniewem “zajmijcie się lepiej dziećmi!”. I czy to naprawdę nam, obrońcom zwierząt, zarzucać należy niekonsekwencję?

jest tyle zła na świecie

Wegetarianizm to temat - rzeka. Czasami aż boję się przyznać w towarzystwie, że nie jadam mięsa. Oprócz tego, że muszę wysłuchiwać serii “dobrych rad” w rodzaju: “jak nie będziesz jadł mięsa to umrzesz”, zawsze znajdzie się ktoś, kto z satysfakcją w oczach usiłuje przygwoździć mnie pytaniem “Ale jajka to przecież jesz?”, tak jakby jedzenie jajek i picie mleka było najstraszniejszymi grzechami świata. “I kto to mówi” - chciałoby się powiedzieć, patrząc na rozmówcę, który nie tylko że jada kurze jaja (od mleka woląc na ogół coś mocniejszego), to z przyjemnością pochłania również golonki i flaczki, mnie zaś zarzucając, że zabijam nienarodzone kurczaki. Zaś rozmowa na temat metod stosowanych w hodowli zwierząt nieuchronnie kończy się stwierdzeniem “jest tyle zła na świecie, wojny, ludzie głodują, kto by tam miał czas myśleć o zwierzętach”. Nigdy nie mogłem zrozumieć jak wojna między Hutu a Tutsi może komuś w Polsce uniemożliwiać troszczenie się o zwierzęta, ale cóż, widocznie nie jestem dostatecznie wrażliwy. Najśmieszniejszy jest jednak argument pod tytułem “a czy rośliny również nie czują bólu?”. Mój jadający mięso znajomy usiłował przerazić mnie wizją cierpiącej marchewki, która niewątpliwie odczuwa straszliwe męczarnie kiedy jest przez człowieka spożywana. Mnie skłoniło to do refleksji nad frutarianizmem, dla niego było to usprawiedliwienie jadania zwierzęcego mięsa. - doprawdy dziwaczna to logika! Czy jeżeli ludzie mordują się nawzajem w Kambodży, to upoważnia to kogoś do bicia żony?

sam nie pomogę, wam też nie dam

Podobne sytuacje zdarzają się ekologom chyba codziennie. Komuś, kto promuje ścieżki rowerowe zarzuca się, że czasem jeździ dymiącym autobusem, namawiający do oszczędzania wody będzie rozliczany z każdej kąpieli w wannie, zwolennik rolnictwa ekologicznego nie może zostać przyłapany z holenderskim jabłuszkiem w ręku. Obrońcom praw zwierząt wytknie się głodujące dzieci w Kazachstanie, wegetarianom jedzenie galaretek z żelatyną, przeciwników polowań na zwierzęta straszyć się będzie atakującym lwem. Ciekawe czy ktoś będzie chciał skrytykować ten kwartalnik jako zrobiony z papieru, a więc z surowca, do powstania którego wymagane jest ścinanie drzew? Powstaje pytanie - dlaczego jeżeli ludzie nie chcą nam pomagać, to muszą przeszkadzać? Weganie nie wypominają wegetarianom jedzenia jajek i mleka, ale robią to jak najbardziej mięsożercy. Promując wegetarianizm, namawiam ludzi do stylu życia, który sam wypróbowałem i uważam za słuszny. Tymczasem co można powiedzieć o człowieku, który zniechęca do czegoś, czego nigdy (poza Wigilią i Wielkim Piątkiem) nie spróbował?

Wśród ludzi panuje dziwne przekonanie, że od pomagania są “inni”, oni sami zaś są od wskazywania tym innym, komu pomagać należy. Jeżeli ktoś chce pomóc chorym dzieciom, to są odpowiednie ku temu miejsca, stowarzyszenia i fundacje. Trudno wymagać od ekologów, żeby nagle zajęli się problemami ludzi niepełnosprawnych. Czy jeżeli ktoś uważa, że należy natychmiast pomóc głodującym w Somalii, to uniemożliwia mu to złożenie podpisu pod petycją w sprawie humanitarnego traktowania zwierząt? Czy pomagając dzieciom chorym na białaczkę nie możemy również pomagać zwierzętom i środowisku? Oczywiście, że prawa człowieka są ważniejsze od praw zwierząt, ale walcząc o jedne, nie możemy zapominać o drugich. Ruchy ekologiczne często współpracują z organizacjami zajmującymi się prawami człowieka. Tymczasem najczęściej o tym, że “ludzie są ważniejsi niż zwierzęta” mówią osoby, które nie pomagają ani jednym, ani drugim.

niekonsekwencja czy kompromis?

Wrócę na koniec do tytułowej niekonsekwencji. Rzeczywiście, czasami musimy podejmować działania, które wydają się sprzeczne z głoszonymi przez nas wartościami. Musimy czasami jeździć samochodem czy używać produktów pochodzenia zwierzęcego. Nie jest to jednak niekonsekwencja, ale kompromis, skutek tego, iż mieszkamy w mieście, że żyjemy w cywilizacji. Najważniejsze, aby mieć świadomość swoich poczynań i starać się czynić jak najmniej złego. Jeżeli zdarzy mi się kupić sok w kartonowym opakowaniu, to zawsze po użyciu je zgniatam, jeżeli jadę samochodem to staram się nie wozić “powietrza”. Rzecz nie w tym, żeby stać się ekologicznym fundamentalistą, lecz żeby swoją postawą zachęcać innych do działań pomagających środowisku. Z chęcią nosiłbym zimą buty nie zrobione ze zwierzęcej skóry, ale skoro ich nie mam, to staram się pomóc zwierzętom w inny sposób, np. przez niejedzenie mięsa. Nie można od razu zmienić całego świata, ale trzeba przynajmniej próbować. Ktoś, kto robi niewiele, i tak jest lepszy od tego, kto nie robi nic.