LASY

Drewniany cmentarz

Byłam dziś w lesie. Był słoneczno - deszczowy marcowy dzień. Poszłam popatrzeć na drzewa. Pragnęłam wziąć od nich moc do dalszego pokonywania przeszkód, których każdego dnia jest coraz więcej. Trafiłam na deszcz. Drzewa dały mi schronienie. Weszłam pod korony młodych świerków. Było naprawdę cudownie. Śmiałam się z tej sytuacji, iż nas ludzi cywilizacji tak bardzo podnieca stanie pod drzewem i rzekoma ucieczka przed kroplami życiodajnej wody. Wkrótce deszcz ustał. Weszłam dalej w głąb lasu. Prawie, że nie zdeptałam zaspanej jeszcze żaby.
Idąc po Ziemi poczułam Jej pulsowanie. Nie mogłam uwierzyć, iż w takich mocnych buciorach jakie moje nogi niosły czułam Jej oddech. Jej miękkość ( może to była lekkość odżywających traw). Poczucie tej niesamowitości nie trwało długo. Mój donośny nastrój legł w gruzach, kiedy nagle moje oczy ujrzały pewne przerzedzenia wśród drzew. Potem dopiero dostrzegły całe stosy nieżyjących drewnianych ciał. To były już drewna. Puste, martwe kłody, niewzruszone. Zaobrączkowane odpowiednimi numerami - grubsze większy numer, cieńsze numer mniejszy, bo mniej wartościowe. Cmentarz. Groby, na których robaczki jeszcze nie zaczęły swojej uczty. Co najbardziej mnie dziwi (?...) to fakt, że miałam nieodparte wrażenie, że te drewniane nieboszczyki umarły przez przypadek, dla czyjegoś kaprysu, ot dla sportu. Nie miały w sobie żadnej zasady wg. której skazano je na piłę elektryczną, jakby ich kat robił to na entliczek - pentliczek - krwisty stoliczek. Były wśród owych drewnianych kłód drzewa stare i młode, zdrowe i chore (przytł
czająca większość tych pierwszych), kruche i nijakie, piękne i druzgoczące swą wspaniałością.
Aby nie wyć z rozpaczy zaczęłam wymyślać kto i dlaczego dokonał takiej zbrodni. Najbardziej prawdopodobna wydaje mi się historia następująca"
Przyszedł sołtys Marian R. do leśniczego Zdzisława P., wyjmuje flaszkę wódki i mówi
-- Słuchaj Zdzisiu, jest sprawa następująca, rozumiesz, rolnicy to ludzie biedni, wiesz, kiepsko im się żyje, węgiel strasznie zdrożał, jak wszystko ostatnio i rozumiesz, nie mamy czym palić w piecach (sam szybko utożsamił się z tą grupą, której interesy sprowadziły go do leśniczego). Co tu dużo mówić potrzebne jest nam drewno z Twojego lasu.
-- Rozumiem Maniuś - rzekł wyrozumiale leśniczy Zdzisław P., podłechtany stwierdzeniem, iż to jest Jego las i to on może decydować komu, gdzie i za ile go odda -- Coś tam się da załatwić, wiesz jakieś procenty pozamieniam, tu zwiększę, tam zmniejszę i jakoś to będzie, w końcu musimy sobie pomagać no nie?
Jak też powiedział tak też uczynił. Poszli rolnicy z piłami w las pod dowództwem wykształconego leśniczego i dostojnego sołtysa - Zdzisław P. palcami bez żadnych reguł wg. których należy czyścić las (?...), a które go nauczono w szkole wskazywał swoje ofiary. Widać nauka leśnictwa nie poszła w las. Nikt nie słyszał wołania drzew o pomoc. Nikt nie słyszał ich płaczu. Krzyku. Pole po bitwie jest bardzo krwawe. Drewna leżą tam do dziś. Żadne już nie dogorywa. Słychać jeszcze jęk ich duchów, niemogących znaleźć sobie spokojnego miejsca.
Może znajdą wytchnienie w Twoim krześle, które kupisz, kartce papieru, na której zanotujesz jakieś dziwne ekspresje, ramce, w którą włożysz zdjęcie ukochanej czy innym przedmiocie zbudowanym z drzewnego cierpienia.
Poszłam do lasu szukać wytchnienia, a znalazłam rozpacz. Jak długo jeszcze ?..

Monika Agnieszka Gorzelańska


Poprzedni artykuł, Spis treści, Strona główna Psubratów, Następny artykuł