OPOWIADANIE

Dziuba

Początkowe piętnaście centymetrów Dziuby składało się z pękatego brzuszka osadzonego na krótkich łapkach, które aby nadążyć za noga pani zaczynały szybko przebierać sprawiając, że brzuszek wpadał w wahadłowy ruch typu bim bam, bim bam. To kolebanie się z boku na bok uruchamiało prosty ogonek, który zaczynał sprężynować z góry na dół pozbawiając przemieszczającą się istotkę wszelkiej gracji.
Wbrew dość pokracznej posturce Dziuba była zwierzaczkiem ruchliwym, a jej czarne oczka ciągle szukały obiektu, w który można by wbić szpileczkowate ząbki. najczęściej obiektem takim okazywał się delikwent próbujący wyrazić swą sympatię poprzez wyszukane pieszczoty takie jak: szarpanie za ucho, pociąganie ogonka albo przewracanie przez poszturchiwanie w bok. Wiele centymetrów musiało upłynąć nim owe ponoć pieszczoty zostały uznane za "do przyjęcia". Właściwie to życie byłoby bez nich piękniejsze, ale skoro napastnik nie mógł się oprzeć swojemu tiu, tiu, tiu i w dodatku rozpływał się w słodkościach, to niech mu tak będzie.
Czas szczeniackich lat wyznaczały kolejne pogryzione kapcie, wygryzione w skarpetach dziury, wymemłane, skradzione z cudzej kieszeni chusteczki do nosa i rozdrabniane na miliony kawałków ogromne kartonowe pudła czy rolki po papierze toaletowym. To były czasy! Psotom i katastrofom nie było końca i wiele kapci trafiło do kosza nim z rozbrykanego szczeniaka wykluła się prawdziwa dostojność. Skończyło się niezgrabne dreptanie na koślawych łapkach, skończyły się też brykania z innymi psiakami na "psiej łączce" nad Wisłokiem, a ich miejsce zajęło dostojne kroczenie oraz kontemplowanie żółtych mleczy i śledzenie skoków koników polnych. Również słowa zachwytu przechodniów zaczęły być ignorowane. Przecież nie wypada, aby czcigodna dostojność pofatygowała się tylko po to, by ktoś wprowadził jeszcze większy nieład w i tak już dość mocno potarganą, białą czuprynę lub podrapał w bok, wbijając przy tym palce między żebra. Znalazł się sposób, by odpłacić przechodniom za tysiące "pieszczot" spadających na bezbronnego szcze
iaka. Wystarczyło podrosnąć, nastroszyć białą grzywę, unieść ogon, który stawał jak skrzydło huzara i ruszyć do ataku. Grube, krótkie łapy o miękkich poduszkach wyciszały tętent, więc można było prawie bezszelestnie podbiec od tyłu do przechodnia i tuż za jego plecami wydać najbardziej tubalne z wydawanych dźwięków - szczeknięcie sugerujące znajdującego się za plecami co najmniej rotwailera. Ach, co to był za widok, gdy przerażony przechodzień wyskakiwał w górę albo zamierał w bezruchu. Gdy po chwili odkrywał, że za jego plecami nie czai się pragnąca rozszarpać go bestia, lecz mały, słodki psiaczek o sympatycznej, wyraźnie rozbawionej mordce, widać było jak kamień spada mu z serca.
Jessie, bo takie było właściwe imię dostojności, miewała też chwile nostalgii i melancholii. Zamieniała się wtedy w indiańskiego wodza wpatrującego się zamglonym wzrokiem w jeden punkt na horyzoncie. Siadała wtedy na kanapie w zaciszu ciemnego, wieczornego pokoju i wpatrywała się w ciemność za oknem rozjaśniana światłem ulicznej latarni. Nic nie było w stanie oderwać wodza od jego kontemplacji. Siedziała w bezruchu i nawet powieka mu nie mrugnęła, nawet włosek z kudłatej czupryny nie drgnął. Być może światło latarni kojarzyło się z tarcza zachodzącego słońca nastrajającego do rozmyślań. Wielu zabiegów wymagał powrót wodza do rzeczywistości.
Wieczorne chwile przynosiły też i inne niespodzianki i dziwne zachowania. Wieczorowa pora można na przykład spotkać ducha albo uciekać przed własnym cieniem, może też odezwać się głodny brzuszek, pragnący wypełnić się przed długim spankiem. Bywało, że Dziuba znikała ze swego kosza, pomimo iż była to pora snu i nie wracała na gwizdania, cmokania lub zawołania. Słychać było tylko jednostajne buczenie, dobiegające z jakiegoś zakamarka mieszkania. To była Bubu. Siedziała sobie w ciemnej kuchni, wpatrzona w parapet, na którym stała plastykowa torba wypchana po brzegi smakowicie pachnącym, aromatycznym, chrupiącym Pedegree-Palem. Bubu hipnotyzowała swój smakołyk, próbując zmusić go do wyfrunięcia z torby wprost do łapy, bądź choćby w miejsce nieco bardziej dostępne dla małego czworonoga. Skurczom głodnego brzuszka towarzyszyło jednostajne, niskie - buu..., buu...., buu.... . Buczenie było ciche, wydawane mimochodem, jakby półgębkiem, ale nie sposób było je zignorować. Ono mówiło wszystko: buu...- przyjdź do kuch
i, buu...- plus rzucone w stronę parapetu przypadkowe spojrzenie - tam stoi Pedegree-Pal, buu...- on powinien stać nieco niżej, buu...- najlepszym miejscem dla niego jest miska, buu...- nie wyjdę stąd dopóki Pedegree-Pal nie będzie szczęśliwy w misce. Bubu nie ustępowała. Buu... przecież załatwi wszystko, otworzy drzwi do zamkniętego pokoju, w którym koniecznie trzeba się znaleźć, buu... oznajmi o przypadkowym zamknięciu Bubu w łazience lub ciemnej piwnicy. Pani doskonale zna wszystkie odcienie buu... .
Jessie nie jest raczej typowym psem. Potrafi ona wyrazić każdą swoją zachciankę, niezadowolenie, radość, obojętność i wiele innych rzeczy. Bo Jessie to Dostojność, Wódz, Bubu lub rozkoszny mały psiaczek nazywany Misiakiem. Tak - Jessie nie jest typowa.

Biba


Poprzedni artykuł, Spis treści, Strona główna Psubratów, Następny artykuł