OPOWIADANIE

Dzień Ziemi 2069

Jest rok 2069. Przyleciałam z domu na Marsie w odwiedziny na Ziemię, moją ojczystą planetę. I szczerze mówiąc, to co ujrzałam, w żaden sposób ni mogło mnie uszczęśliwić. A chyba powinno bo Mars jest sztucznie przystosowany do życia ludzi, ale...
No właśnie to "ale". Wylądowałam na pustkowiu, moim nowym prywatnym międzyplanetarnym rowerem.
Do miejsca gdzie miało odbyć się Święto Ziemi, dzieliło mnie ok. 10 km, betonowej dziurawej, szosy, otoczonej szarym, zaśmieconym i skażonym krajobrazem.
Cóż muszę pogodzić się z tą smutną prawdą, że większość ludzi w przeszłości, nie dało się przekonać mniejszości o konieczności szanowania przyrody i prowadzenia ekologicznego trybu życia. Właśnie obok mnie przebiegł ogromny królik - mutant z 10 nogami i długim na 4 metry ogonkiem... Zgroza...
Chroniąc się w swoim przeciwskażeniowym kombinezonie i specjalnych butach (których podeszw nie powstydziłyby się dziewczyny z nowego wenusjańskiego zespołu "Szpic Girls"), ruszyłam w kierunku miejsca spotkania.
Kiedy tak jechałam na moim nowym zielonym rowerze, mijałam wiele dziwnych rzeczy np. wysoką na 15 m stertę plastykowych butelek, lub staw pełen dziwnej, gęstej, cieczy... Po co to całe święto? Przecież z Ziemi prawie nic nie zostało. Nagle z dala przed sobą, ujrzałam coś, co wystawało znad horyzontu. Co to jest u diabła?!...
Okazało się, że pod tą kopułą kryje się ostatnie nieskażone miasto na Ziemi, gdzie rozmyślano nad przywróceniem doskonałości reszcie terenów. Gdy weszłam do środka, skierowano mnie od razu na tygodniową kwarantannę. Oj, udało się naszym przodkom zgładzić Ziemię. Niewątpliwie.
Hucznie obchodzono Święto Ziemi, wino i piwo lało się strumieniami i oczywiście nowość papierosy eukaliptusowe nie wydzielające dymu, a za to poprawiające stan dróg oddechowych...
Trwały zażarte dyskusje na temat ratowania Matki Ziemi i jej ocalenia. Wspaniałe pomysły nawet bardzo logiczne. Jednak oczywiście brakowało na nie funduszy, rada marsjańsko - ziemska obiecała wprawdzie przedyskutować problem, dyskutowali nad nim już tak od kilku lat... Kiedyś także brakowało funduszy i nie wszyscy przejmowali się ginącymi gatunkami roślin i zwierząt. Teraz ratują Ziemię, gdy jest dużo za późno i o wiele trudniej. Obiecałam poświęcić tej pięknej sprawie majątek po stryjecznej babce od strony ciotecznego wujka, która była hrabiną dziś zrównanej z ziemią Szwajcarii.
Wszyscy otumanieni smutnymi myślami zapadli w drzemkę, gdy nagle kopuła pękła, rozpadła się, rozprysła niczym bańka mydlana. Nad swymi głowami ujrzeliśmy setki, tysiące, miliony latających spodków.
TO BYLI KOSMICI !...!
Wszystkich ludzi zamurowało, staliśmy z otwartymi oczami i ustami. Z każdego statku wysuwa się długa rura wciągająca śmieci i zanieczyszczenia z obszaru całej Ziemi.
Z największego statku "spłynęła" ku nam istota zielona, nieproporcjonalna z długimi czułkami zamiast uszu. Kosmita wyszedł i oznajmił
-- To prezent od nas dla was, z okazji Święta Ziemi. Jest ona teraz czysta jak łza. Zróbcie z nią co chcecie, byle mądrze, bo drugi raz wam nie pomożemy. Tym razem to taki pokojowy gest z naszej strony...
Odlecieli. Nie wszyscy ludzie wierzyli w to co przed chwilą widzieli, jednak...
Krajobraz poza miastem odmienił się zupełnie. Czyste niebieskie niebo, czysta woda, czysta gleba z której, gdzieniegdzie wyrastała kępkami zielona trawka.
Postanowiłam zostać i zamieszkać na Ziemi, by pomóc innym Ziemianom odbudować przyrodę. I mam nadzieję, że się da i nie popełnimy błędów przeszłości.
A kosmici bardzo często nas odwiedzali...

Marta Zielińska, Ania Domżał kl. Ie XXXIII LO w Łodz


Poprzedni artykuł, Spis treści, Strona główna Psubratów, Następny artykuł