KONSUMPCJA

WŁAŚCIWE PROPORCJE - CZYLI ROZWAŻANIA O OGŁUPIANIU

Nie tak dawno świat obchodził tzw. Dzień bez Kupowania. Celem wyznaczania takich czy owakich dni nie jest zazwyczaj to, by w ciągu tych 24 godzin w roku nie kupować, nie jeździć w ogóle samochodem, nie palić, być uprzejmym dla kobiet, nie bić dzieci, dać kwiatka babci, posprzątać po kimś lub za kogoś okoliczny lasek, zorganizować defiladę górników. Obchody tego typu świąt mają, mam nadzieję, jakiś głębszy sens i są one pretekstem do zajęcia się konkretnym problemem. Podobnie rzecz się ma z kupowaniem. Pomysł obchodzenia 29 listopada dnia mierzącego w konsumpcję narodził się - o ironio - w kraju, w którym każdy statystyczny obywatel zużywa miesięcznie tyle dóbr, ile wystarczyłoby na utrzymanie całej afrykańskiej rodziny przez rok. Przytoczę może nieco wytarty, ale obrazowy przykład: 20% ludności naszego globu zużywa 80% jego zasobów, tak więc pozostałym 80% zostaje do podziału 20%. My zaliczamy się do tej wyróżnionej elity, co oczywiście nie jest naszą, ale opatrzności zasługą, że się urodziliśmy tu a nie w Gwatemali czy Hondurasie. W listopadzie nasza telewizja wyemitowała bardzo ciekawy i pozornie nie mający nic wspólnego z konsumpcją reportaż o kinie objazdowym w Indiach. Ponieważ jest on doskonałym przykładem, na którym można pokazać kilka paranoi naszego "zachodniego" świata, przytoczę parę szczegółów. Otóż po Indiach krąży do dziś dwa tysiące rozklekotanych starych busów wożących projektory filmowe, z których wyświetlane są na prześcieradle dzieła indyjskiej kinematografii. Marzeniem bohaterów reportażu było dotarcie do ukrytych w dżungli plemion, które żyją jak przed pięcioma tysiącami lat nie mając praktycznie kontaktu z cywilizacją. Właściciela kina bardzo ciekawiła reakcja ludzi, którzy nigdy nie widzieli ruchomych obrazów. Marzeniem jego życia było uświadomienie dzikim plemionom co tracą nie oglądając perypetii bohaterów hinduskich epopei, w których melodramat miesza się z filmem akcji, namiętne sceny miłosne przerywane są popisami karateków, te zaś bledną w obliczu musicalowych scenek wokalno-tanecznych.

Tak więc po pokonaniu znanej w świecie hinduskiej biurokracji oraz tysiąca mil bezdroży dotarł wreszcie ów wehikuł do bardzo prymitywnej i zacofanej wsi. Cała społeczność została skrzyknięta na pokaz. Z lepianek krytych palmowymi liśćmi wynurzali się bezzębni staruszkowie z dziećmi na rękach, kobiety odkładały prymitywne naczynia, w których ubijały ziarno, mężczyźni porzucali sieci służące do łapania w dżungli małp, którymi żywili rodziny. Wszyscy zebrali się na placu, gdzie ustawiono już wielki ekran z bambusów i płótna oraz warczący projektor. Ostatnie promienie słońca zniknęły za horyzontem, zabłysło światło i oto na ekranie ukazał się główny bohater - bożyszcze bardziej cywilizowanych mieszkańców Indii. Ubrany był a'la Rambo i wyposażony w broń masowego rażenia jak i podręczne wyrzutnie granatów i szybkostrzelne karabiny z noktowizorem. Marsowe oblicze wojownika zwiastowało kłopoty. Faktycznie - za moment dopadła go dywizja osiłków śmiertelnego wroga. Na oczach zgromadzonej wioski rozegrał się mrożący krew w żyłach pościg motorówkowy urozmaicony wybuchami, strzelaniną, akrobacjami śmigłowców, ciałami wypadającymi z eksplodujących platform wiertniczych. Bohater imponował muskulaturą , skocznością, giętkością, umiejętnościami walki wręcz z dwudziestoma przeciwnikami naraz oraz doskonałym przygotowaniem sprzętowym. Aż trudno oderwać wzrok od zapierających dech w piersiach ucieczek i pogoni. Ale spójrzmy przez chwilę na zatopioną w ciszy widownię! A cóż to? Widzowie patrzą dość tempo w ekran, ziewają, kręcą się i wiercą najwyraźniej się nudząc! Wreszcie pierwsi odważniejsi podnoszą się i znikają w swoich chatach. Po chwili na "sali kinowej" nie pozostaje nikt. Następnego dnia wódz wioski powiedział: "Dziękujemy, że nas odwiedziliście i pokazaliście nam ten film, ale już więcej nie przyjeżdżajcie. My musimy chodzić do dżungli po jedzenie, dużo myślimy, potrzebujemy skupienia. Film nam tylko przeszkadza, rozprasza. Nie jest nam potrzebny".

Oglądając ten krótki, pozornie niewiele mający wspólnego z ekologią reportaż, w którym ludzie uznawani za dzikich i prymitywnych patrzą na wymyślone historie o morderstwach, gonitwach, niszczeniu i żądzy pieniądza jak na problemy z innej planety i niegodne uwagi, nabiera się właściwych proporcji. W ich świecie nie było miejsca na rzeczy takie jak oglądanie wyimaginowanych scen zła i przemocy. Oni po prostu są na to a mądrzy i zbyt zajęci.

Inną reakcją, jaka mi się nasunęła po obejrzeniu tego - jak i wielu innych filmów podróżniczych - jest paradoks konsumpcji. Patrząc na poziom życia w krajach Trzeciego Świata wydaje się rzeczą niepojętą, że na tej samej planecie, często w odległości 3 godzin lotu samolotem istnieją jednocześnie zjawiska takie jak: jednorazówki, promocje, modne lub niemodne rzeczy, które wyrzucamy tylko dlatego, że nam się znudziły lub wszedł prototyp z bardziej płaskim ekranem lub dodatkowym guziczkiem obok głodu jest jedzenie z nudów, obok przedmiotów przechodzących z pokolenia na pokolenie są rzeczy używane raz. Jeszcze w latach 80-tych byliśmy przyzwyczajeni w Polsce do reperowania zepsutych sprzętów, przerabiania ubrań, łatania butów. Dziś nie tracimy czasu na takie głupoty. Pozbywamy się rzeczy zepsutych, podniszczonych, znudzonych. Rośnie sterta śmieci, rosną zyski sprzedawców. Niewielu z nas zdaje sobie sprawę do jakiego stopnia jest manipulowanym. Wmawia się nam, że używając jednorazówek oszczędzamy czas, pieniądze, mamy poza tym z głowy zmywanie. Szast-prast - wyciągamy gotowe pierogi z folii i styropianu, wrzucamy do mikrofali, polewamy gotowym sosem (konserwowanym chemicznie) wlewamy z kartonu mleko o trwałości 6 miesięcy. I mamy obiadek. Jeżeli jesteśmy na pikniku najlepiej użyjmy plastikowych talerzy i sztućców. Na deser najlepsze są ciasteczka zapakowane w torebkę, plastikową foremkę i jeszcze każde osobno w sreberko. Możemy mieć pewność, że będą "świeże".

Jest taka reklama, w której pani przekonuje nas, byśmy byli sprytni i nie płacili za opakowanie, tzn. pudełko z tektury, w którym jest proszek, ale zaoszczędzili i kupili go w foliowej torebce. W takim razie jak rozumiem torebka a albo urosła na drzewie, albo płaci za nią producent ze swojego zysku. Faktycznie sprytne. I na koniec coś o promocjach. Służą one oczywiście temu byśmy zaoszczędzili pieniądze. Idziemy więc do sklepu by kupić serek, który normalnie kosztuje 3 zł, a w promocji tylko 2 zł. Taka cena to okazja, więc kupujemy 3 sztuki, z czego jeden nam się zepsuje w lodówce, bo aż tyle nie przejemy. Idąc do kasy mijamy doniczki w super promocji. Byłoby głupotą nie skorzystać! 6 sztuk za 20 zł! W międzyczasie miła pani częstuje nas łyżeczką jogurtu, więc żeby nie robić jej przykrości kupujemy zgrzewkę itd. itd. Dochodząc do kasy pchamy już wózek pełen super okazji. A przy kasie kuszą nas batoniki: "o kęs większe". Ręka sama się wyciąga. Tak więc przyszliśmy po serek za 2 zł, wydajemy zaś 100 zł i tachamy do domu torby pełne rzeczy niepotrzebnych. Jak ma się taka rzeczywistość do poziomu życia w Indiach, Bangladeszu, Nigerii i Kongo? Co by się stało, gdyby wszyscy ludzie na planecie Ziemia zapragnęli mieć samochód, pełną lodówkę, brać kąpiel 3 razy dziennie, latać samolotem na wczasy, co 5 lat zmieniać meble a ubrania nosić 2-3 razy i wyrzucać, bo są niemodne? Na ile lat starczyłoby zasobów Ziemi? Na 10, 20?

Nie łudzę się, że dobrowolnie zrezygnujemy z luksusu, zaczniemy żyć jak owe 80%. Ponieważ dopiero jednak wkraczamy w świat "zachodni" i nie jesteśmy do końca ogłupieni i zmanipulowani, postarajmy się od czasu do czasu przyjrzeć temu, co się nam proponuje, czy jest nam to potrzebne, czy przypadkiem ktoś nie próbuje zrobić z nas wariata wmawiając, że jeżeli naprawdę kochamy nasze dziecko, to kupimy mu cukiereczki w stu procentach owocowe z aromatem zbliżonym do naturalnego. Postarajmy się być choć w połowie tak mądrzy jak mieszkańcy tamtej hinduskiej wioski i powiedzmy: NIE JEST NAM TO POTRZEBNE.

Joanna Matusiak


Poprzedni artykuł, Spis treści, Strona główna Psubratów, Następny artykuł