Jak sobie radzić z mięsożercami
- Asiu, może śledzika? - ciocia ze słodkim uśmiechem podsuwa
półmisek, na którym spoczywają doczesne szczątki tej morskiej ryby wśród
posiekanej cebulki.
- Nie, dziękuję, może innym razem - odpowiadam uprzejmie. Wszyscy przy
stole uśmiechają się zadowoleni z dowcipu.
Tak, tak - to już rytuał w czasie rodzinnych spotkań. Od kilku ładnych
lat - odkąd przestałam jeść mięso, wegetarianizm stał się tematem numer
jeden wszelkich gromadnie obchodzonych imienin, rocznic, a nawet styp.
Najciekawiej jest w czasie Wigilii:
- To ryb też nie jesz? - pyta zgorszony wujek
- No przecież to też zwierzęta - odpowiadam po raz dziesiąty Czasem zastanawiam
się, jak ludzie klasyfikuja te wodne kręgowce. Jako warzywa? Owoce? A może
kwiaty? Sprawa podziału mięso-ryby zostanie dla mnie zapewne na zawsze
tajemnicą.
Prawdę mówiąc, przyzwyczaiłam się do tego, że mój sposób odżywiania jest
zawsze bardzo dogłębnie roztrząsany. Przy każdej nadażającej się okazji
odbywa się coś na kształt konferencji prasowej:
Pyt.: Czy ty się najadasz?
Ja: Owszem.
Pyt.: Czy to jest zdrowe?
Ja: Jak widać żyję w ten sposób jakiś czas i nic mi nie jest.
Pyt.: Czy twoje dzieci też będziesz tak karmić?
Ja: Tak. (szepty w tle: oszalała!!!)
W pewnym sensie ich rozumiem - wszystko co nowe rodzi ciekawość. W moim
przypadku jej zaspokajanie trwa już 5 lat i zapewne liczna familia ma jeszcze
wiele wątpliwości, których wyjaśnianie zapełni kolejne miłe chwile przy
stole pełnym półmisków z wędlinami, tatarem i śledzikiem. Dla mnie zawsze
stoi przygotowana miska króliczego jedzenia, czyli warzywnej sałatki (notabene:
oni mają taką samą, tyle że z kiełbasą!). I tu dotarliśmy do sedna sprawy.
Docinki docinkami - są do przeżycia. Problem pojawia się, gdy ktoś życzliwy
usiłuje przemocą wmusić w nas coś, czego my absolutnie nie chcemy przyjąć
- w tym przypadku mięso. Są dwa sposoby załatwienia tej sprawy - albo śmiertelnie
pokłócić się z rodziną wymyślając jej od (przepraszam) padlinożerców, albo
też spróbować wytłumaczyć swoje stanowisko, dlaczego nie jemy mięsa. Radziłabym
to drugie podejście. Mnie się udało - opowiedziałam o miłości do zwierząt,
o fatalnych warunkach hodowlanych, o okrutnym uboju. Kupili to. Jestem
w tej szczęśliwej sytuacji, że nie mieszkam z rodzicami, więc mają z głowy
problem, co mi ugotować na obiad. Podczas moich nie tak częstych wizyt
w domu wszyscy jedzą ze smakiem ruskie pierogi, zupę dyniową, ryż z owocami
etc. Jeżeli drogi czytelniku masz tę przyjemność na co dzień obcować z
rodziną, musisz wziąć na siebie obowiązek zapobieżenia własnej śmierci
głodowej. Nie jest rzeczą humanitarną obarczać starą matkę gotowaniem dwu
rodzajów obiadów. Proponuję zaopatrzyć się w "Kuchnię wegetariańską",
wziąć kwotę pieniędzy przeznaczoną w domowym budżecie na wyżywienie jednej
osoby i udać się na najbliższy rynek warzywny. Gdy zdobędziesz już jako
taką wprawę w gotowaniu, możesz zaprosić rodzinę do degustacji twojego
jadła. Może to ich przekona, że pożywienie wegetarian jest zjadliwe.
Warto też zbierać wycinki z prasy gloryfikujące niejedzenie mięsa, poparte
autorytetami artykuły o tym, że nie jest to dieta szkodliwa, a wręcz przeciwnie.
Taki zbiór stanie się twoim orężem i niewyczerpanym źródłem argumentów
w potyczkach słownych, które zapewne będziesz musiał stoczyć.
I na koniec ważna uwaga - nic tak nie zniechęca troskliwych rodziców do
wegetarianizmu, jak widok z dnia na dzień marniejącego dziecka. Musisz
więc uważnie przestrzegać zasad zdrowego żywienia i nie poprzestać na kanapkach
z ogórkiem.
A po drugie - gospodaruj oszczędnie, ponieważ innym argumentem przeciwko
diecie bezmięsnej jest jej kosztowność. Orzechy, tropikalne owoce i egzotyczne
warzywa są mile widziane, ale opierając się tylko na nich po tygodniu ujrzysz
puste dno twojego sejfu.
Tak, wiem, że nie jest łatwo sprostać tym wymaganiom. Ale czyż gra nie
jest tego warta?
Joanna Matusiak
Godne polecenia: "Mini Encyklopedia: Żywność Wegetariańska", Oficyna Wydawnicza Atena